kwi 16 2009

wondrot


Komentarze: 0

I.
Nagle niebo zostało zasłonięte przez burzowe chmury. Przez gościniec przechodził dziwny podróżny. Kaptur miał naciągnięty do granic możliwości, a szaty były zdecydowanie za długie. Brukowana ścieżka ukryta pod stertą złotych liści błyszczała od nikłych promieni słońca. Nagle rozpętała się wichura, a w raz z nią okropna burza. Podróżny spojrzał w niebo przeklinając je w myślach i popatrzył przed siebie. Zobaczył na uboczu tabliczkę z napisem ,,Witamy w Karlicach”, ta nazwa wywołała skromny uśmieszek na surowej twarzy. Skręcił w stronę gdzie wskazywał drogowskaz i jeszcze mocniej naciągnął kaptur. W końcu zauważył zarys dachu jakiegoś dużego domu. Kiedy podszedł bliżej spostrzegł szyld ,, Dźgnięty Nietoperz”. Karczmabyła otoczona przez lasy, które były porznięte brukowanymi ścieżkami .Podróżny zbliżył się do drzwi i nacisnął miedzianą klamkę. Zanim wszedł dało się słyszeć gwar i okrzyki, coś jakby dopingowanie. Przekraczając próg poczuł miły dotyk ciepła. Po środku karczmy stała gromada ludzi stłoczona w ciasnym kole. Podróżny zobaczył jak podskakują i wierzgają krzycząc co chwila: ,,jeszcze jeden!’’, ,,dawaj, dawaj!’’, ,, Zaraz pokonasz tego wieśniaka!’. Nie wiedział o co chodzi, nie interesowało go to. Podszedł do szynkwasu i usiadł na wysokim krześle. Karczmarz miotał się pod ladą na wszystkie strony dając wrażenie że czegoś szuka. W końcu podniósł wzrok, nic nie mówił, przez kilka sekund podziwiał czarny płaszcz. Czerwone obicia kaptura podkreślały twarz ukrytą w półcieniu.
- Czego dusza pragnie?
- Najmocniejszego trunku.- Głos nieznajomego brzmiał jakby był urażony pytaniem gospodarza. W śród tłumu właśnie dobiegł dźwięk upadającego człowieka. Podniosła się jeszcze większa wrzawa niż wcześniej. Kobieta wyglądająca jak ostatnie nieszczęście wyszła z tłumu i ciężko usiadła na krześle. Niezliczona ilość alkoholu jaką wypiła była wypisana na jej twarzy. Został wzniesiony toast ku czci zwyciężczyni.
- Proszę o to ,,wściekła świnia’’.- Wziął kieliszek do ust i jednym łykiem osuszył go.
- Pokój bym jeszcze prosił
- Oczywiście, na jeden dzień?- nieznajomy potwierdził skinieniem głowy.
- Trzydzieści miedziaków.- Pieniądze znalazły się na blacie, podróżny dostał klucz z wyrytą cyfrą ,,3’’. Wszedł na górę ocierając się o pijanych prostaczków, w końcu dostał się do korytarza i podszedł do swojego pokoju i z hukiem zamknął drzwi. Z czeluści płaszcza wyciągnął prostokątne pudełeczko. Wziął z niego kawałek kredy i pięć flaszek pełnychdziwnego płynu. Zerwał puchaty chodniczek i rzucił go w kąt. Na starych deskach nakreślił pięcioramienny pentagram, po czym zamknął go w kole. Tam gdzie koło łączyło się z pentagramem położył jedną flaszkę. Stanął na drugim końcu pokoju i jeszcze raz wszystko zmierzył wzrokiem. Wyciągnął ręce przed siebie i powiedział:
- Niech się zacznie.- Flaszki zapłonęły, ogień rozlewał się po pentagramie tworząc języki ognia. Reszta przestrzeni w środku symbolu zapełniła się oleistą cieczą. Złowroga moc miotała się w środku kręgu pulsując tajemniczą poświatą. Jego dłonie również zaczęły płonąć. Żywy pomarańczowy ogień szalał po pokoju. Święcące wstęgi tańczyły koło czarnoksiężnika, który skupiał koło siebie coraz więcej mocy.
- Klątwa ,,Śniącego Zła’’- wyszeptał tworząc coraz to dłuższe wstęgi które rozpełzły się w pomieszczeniu. Nagle wielki krzyk podniósł się w tawernie. Krzyki przerażonych ludzi odbijały się echem od ceglanych ścian. Owe wstęgi rozniosły się po całej gospodzie nawiedzając śpiących gości. Wrzawa ucichła, gospoda znowu pogrążyła się we śnie. Całe zajście jakie zaszło w pokoju podróżnika skończyło się. Pentagram znowu był tylko rysunkiem z kredy. Czarnoksiężnik zdjął buty i swoją czarną szatę. Rozpłynął się w ciemności. Dało się słyszeć tylko dźwięk skrzypiącego łóżka.
II.
Jesienny blask słońca oświetlił twarz podróżnika. Sen opuścił go całkowicie, poranek podarował mu chłodny pocałunek który postawił czarnoksiężnika na nogi. Ubrał buty i przyodział się. Pogładził się po czarnych włosach i naciągnął kaptur. Poparzył na miejsce odprawionego rytuału, popiół zlewał się z białymi liniami pentagramu. Machnął ręką, podmuch wiatru rozwiał wszystkie pamiątki po wczorajszym dniu. Wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi. Jednostronny korytarz zionął pustką. Dla pewności rozejrzał się dookoła i nie zobaczył żadnych ludzi. Czarnoksiężnik zszedł po schodach i ponownie podszedł do szynkwasu. Stanął kilka metrów od zwyciężczyni konkursu. Zdziwił się na jej widok, ponieważ powinna jeszcze spać. Dziewka nie uraczyła go spojrzeniem. Dzióbała w spokoju słonecznik kiedy podróżnik usiadł do jednego z pustych stolików. Cisza była przerywana chrupaniem, wzrok czarnoksiężnika spoczywał na dziewce.
- Dlaczego wciąż mi się przyglądasz włóczęgo.- kątem oka popatrzyła w głąb czarnego kaptura.
- Dziwie się dlaczego jeszcze nie śpisz, pani. Jest jeszcze wczesna pora.
- Jaki kulturny szlachcic, jaka dykcja i wymowa.- Obróciła się i oparła łokciami o blat. Dopiero teraz mógł zobaczyć jej twarz. Zielone oczy niczym perły ozdabiały piękne rysy twarzy. Włosy o kolorze cienistego łana zboża opadały na ramiona. Dwie rękojeści wystawały zza pasa, dziewczyna była ubrana w koszule wiązaną przy szyi i rękawach. Spodnie wisiały na niej jak worki ale rzemyki zaciskały nogawki nad kolanami.
- A jakie jest imię mości rycerzyka jeśli mogę wiedzieć?
- Tak szlachetnej damie nie w sposób odmówić. Daniel, nazywam się Daniel. A pani milady? – Dziewczyna znowu się odwróciła w stronę szynkwasu. Cicho i bez szelestnie jej dłonie sięgnęły do pasa i wróciły na blat.
- Moje imię…hmmm.- Znowu rozległo się chrupanie słonecznika. Daniel pożałował kultury jaką wykazał wobec dziewki. Myślał, że już mu nie odpowie więc wstał z krzesła.
- Justyna.- powiedziała, gdy usłyszała dźwięk odsuwanego krzesła. W kuchnia dało się słyszeć zamieszanie i mały ruch. Pokazał się gospodarz. Czarnoksiężnik wrócił na miejsce i usiadł.
- Dzień dobry.- głucha cisza.
- Co podać.- powiedział karczmarz nerwowo zakładając fartuch.
- Kefir i chleb z białym serem.- powiedziała Justyna pokazując jakiś gest do karczmarza, który od razu wyszedł. Cisza była niczym niezmącona. Daniel rozkoszował się każdą minutą spokoju, położył ręce na stole i czekał. Justyna miała ręce przed sobą. Nagle rozległ się cichy dźwięk. Justyna z szybkością cienia odwróciła się i cisnęła nożem w Daniela. Nóż wbił się w pierś całkowicie znikając w fałdach płaszcza. Spuszczona głowa dotykała stołu a ręce nie drgnęły. Justyna wstała i poprawiła koszule, która pofałdowała się podczas rzutu. Sięgnęła do torby leżącej koło jej nogi i wyciągnęła małą kusze. Wycelowała w głowę i wypuściła bełt. Pocisk wbił się wkaptur. Justyna wyciągnęła również amulet, który założyła na szyje. Przeładowała i powolnymi krokami podchodziła do ofiary. Broń była wycelowana . Gdy zbliżyła się do stołu ognista fala powietrza rzuciła dziewczyną o ścianę.Daniel podniósł się i stanął obok stolika, nóż i bełt wystające z jego ciała zamieniły się w kupkę popiołu. Nagle w czarnych czeluściach kaptura zapłonęły dwa ogniki. Ogromny gniew który zapanował w jego sercu objawił się jako czerwona poświata otaczająca jego osobę. Wzrok poniósł go na podnoszącą się napastniczkę. Zauważył stróżkę krwi wypływającą z jej kącika ust. Przysmalona koszula podkreślała burze słomianych włosów. Jej spojrzenie było mieszaniną strachu i wściekłości. Trzymana w jej garści kusza oddała niecelny strzał w kierunku Daniela. Czarnoksiężnik zobaczył nadlatujący pocisk, aura która go otaczała chwyciła bełt i zamieniła go w popiół. Justyna miała przed oczami ponure wizje, najpewniej swojej przyszłości. Skuliła się ze strachu i oparła o ścianę. Daniel wiedział co widzi, sam sprowadzał na nią te wizje. Podszedł do niej i dziwnym, nieludzkim głosem przemówił:
- Od słów jakie teraz wypowiesz zależy czy umrzesz szybką śmiercią, czy zatrzymam twoją dusze i będziesz cierpiała na wieki.- Rzadkie cienie które tańczyły w pomieszczeniu rozrosły się po całym pokoju zamykając dopływ światła. Justyna widziała tylko płonący wzrok Daniela i jego sylwetkę otoczoną czerwoną aurą. Spojrzała na wszystkie strony, ciemność jaka zapanowała była pusta i głucha. Nagle zaczęła słyszeć dziwne szepty które przeistoczyły się w głośne piski. Zamknęła oczy, lecz tam widziała wszystkie koszmary jakie kiedykolwiek przeżyła. I znowu w głowie rozbrzmiał głos czarnoksiężnika.
- Mów albo cierp po wieki.- dziewczyna dostała drgawek i ślinotoku. Umysł nie wytrzymał tego wszystkiego pogrążając się w szaleństwie. Daniel patrzył na to wszystko, nie czuł litości, w końcu ta osoba próbowała go zabić. Nie miał wyboru. Wyciągnął do niej rękę i wyszeptał coś. Fioletowy strumień światła otoczył jej ciało, powoli wydzierał dusze. W końcu wszystko się skończyło. Cienie wyglądały jak dawniej tak samo jak Daniel. Ciało Justyny leżało na podłodze, puste spojrzenie zionęło z jej twarzy. Blada jak płótno skąpana w własnej ślinie i krwi leżała pozbawiona życia. Daniel odwrócił się w stronę wyjścia, w dłoni trzymał dziwny purpurowy kryształ. W środku kamienia był niewyraźny obraz dziewczyny która waliła pięściami w ścianę kryształu. Podróżny włożył go za pazuchę i wyszedł z gospody. Piskliwy, cienki głosik ciągnął się za czarnoksiężnikiem w drodze do miasta.

Głośne walenie w drzwi rozległo się po komnacie. Medling wyrwał się z zadumy nad księgą.
- Tak z rana? Kto by pomyślał, że ten leń tak wcześnie wstanie…- zamruczał pod nosem.
Wstał od ciężkiego, dębowego stołu, i ruszył w stronę wejścia. Odsunął rygiel i otworzył drzwi.
Nim zdążył się zorientować, jaki błąd popełnił, huknęły drewniane wrota o ścianę, a koniec zimnego ostrza dotknął jego szyi.
-Nie ruszać się!
Przed nim stał wysoki, szeroki w barach mężczyzna o osiłkowatym wyglądzie. Szeroki nos i niskie czoło nadawały jego twarzy nieco tępy wyraz. Całości obrazu dopełniały wredne oczka i kilkudniowy zarost.
-Czarodzieju Medlingu, aresztuję cię w imieniu króla Orchii!
Mag próbował poruszyć dłonią, żeby rzucić jakiś unieszkodliwiający czar, ale tamtem zareagował natychmiast.
-Stać! Nie ruszać się! Tylko bez tych twoich sztuczek! - wojownik przysunął miecz bliżej.
Czarodziej poczuł zwiększony nacisk żelaza na szyję i zrezygnował z zamiaru przełknięcia śliny.
-Wyciągnij ręce przed siebie! Powoli! I nie próbuj mi tutaj rzucać żadnych czarów, bo ci gardło poderżnę!
Mężczyzna nie żartował. Medling posłusznie wyciągnął ręce do przodu, a tamtem szybko wysunął sznur zza pasa i je związał. Ciasno, aby unieszkodliwić rzucenie czaru rękoma. Na dodatek był ten powróz ozdobiony trzema srebrnymi medalionami z symbolami antymagicznymi, które unieszkodliwiały magię. Łowca był dobrze przygotowany do zadania.
W przeciwieństwie do mnie, pomyślał czarodziej. Tak głupio dać się złapać na stare lata! Chyba rzeczywiście przyszła już na mnie pora…
-Król Varnas wyznaczył nagrodę za twoją głowę - powiedział wojownik, zaciskając mocniej węzeł.- Więc chętnie bym ją odrąbał. Ale jeszcze więcej da mi za dostarczenie ciebie żywego, to ci ją na karku zostawię.
-I chwała mu za to - mruknął czarodziej.
Rosły mężczyzna stanął tuż przed nim i popatrzył mu w oczy.
- Wielki Czarodziej - prychnął - a nie sięga mi nawet do brody!
- Rozwiąż mnie, a przekonasz się o mojej wielkości.
- Jeszcze czego! Teraz ja tu rządzę! A ty się zamknij!
Potem łowca rozejrzał się po wnętrzu komnaty.
- No, no! Nieźle się tu urządziłeś! Z wierzchu rudera, a w środku takie wygody!
Rzeczywiście, mieszkanie maga mieściło się w biednie wyglądającym budynku. Komnata była mała, ale dobrze wyposażona. W całym pomieszczeniu pełno było uczonych ksiąg i buteleczek z dziwnie wyglądającymi płynami.
Wojownik wziął z ciekawością pierwszą z brzegu do ręki.
- Nie dotykaj, bo zamienisz się żabę!
- Od razu wiedziałem co to! – rzekł z udawaną obojętnością i czym prędzej odstawił ją na miejsce- Franad z Orchii nie taki głupi i zna się na tych, no… rzeczach!- dokończył.
- Właśnie widzę- rzucił czarodziej z pogardą.
- No, stary, ruszaj się!- łowca popchnął go w stronę wyjścia- Bo mi się do nagrody spieszy!
Medling westchnął i posłusznie zaczął schodzić po schodach. Cały czas próbował niepostrzeżenie poluzować więzy.

Koń stąpał ciężko, niosąc na grzbiecie wielkiego jeźdźca. Skrępowany Medling szedł posłusznie z boku. Jednak jego umysł wcale nie miał zamiaru tak łatwo się poddawać.
Nagle jakiś ruch w zaroślach obok gościńca zwrócił uwagę Franada.
- Stój! Kto idzie?
Żadnej odpowiedzi. Wojownik zeskoczył z konia.
- Wyłaź, mówię, albo mieczem przebiję!
Z krzaków wylazł chudy, pryszczaty chłopak. Potargane, ciemne włosy opadały mu na oczy.
- Nie czyńcie krzywdy biednej sierocie, o szlachetny rycerzu!
„Szlachetny rycerz” nie odczytał kpiny. Aż tak inteligentny nie był.
- Coś za jeden?- spytał, wyraźnie zadowolony z tego, jak go nazwano.
- Widziałem, żeście tego złego człowieka pochwycili odważnie, dlatego za wami idę od miasta.
- Jest mój! – warknął Franad - Wara ci od niego!- nadstawił miecz.
- Ależ oczywiście, że jest twój, mój panie. Nie moim zamiarem ci go odbierać. Pozwól mi tylko wyrównać z nim, hm, rachunki…
- To mój więzień! Zjeżdżaj, smarkaczu! – warknął wojownik.
- Wybacz mi zuchwałość mą, o szlachetny rycerzu! Jakżebym śmiał o coś takiego prosić waszą wspaniałość! Pozwól mi jedynie napawać oczy widokiem zniewagi, jaką mu zadajecie, wielki panie.
- Napa… co?
- Napawać. Chcę tylko patrzeć, jak go na sznurku prowadzicie, tyle upokorzenia mu tym zadając.
Wojownik podrapał się po głowie grubym palcem.
- Coś za jeden?
- Były sługa świątynny. Przez tego tu człowieka batem ciężko ćwiczony i ze świątyni wyrzucony.
- Batem, mówisz? A nie obłapiał cię ten staruch przypadkiem?
- O, wypraszam sobie takie bezpodstawne pomówienia! – oburzył się Medling.
- Cicho siedź! – uciszył go łowca głów. – To czego chcesz? – zwrócił się do chłopaka.
- Niczego, wielki panie. Nienawidzę tego starego pryka, jako żywo, więc pozwólcie mi patrzeć tylko jak go na postronku prowadzicie. W zamian mogę wam usługiwać. Przydałby się wam pachołek, co?
Franad chwilę pomyślał. Widać było, że przychodzi mu to z trudem.
- No dobra. Ale tylko do granicy.
- Jak sobie życzysz, mój panie – chłopak ukłonił się nisko z dworską manierą.
I ruszyli dalej, w trójkę.

- Stać! Tu odpoczniemy. – zarządził Franad.
Zatrzymali się na małej polanie pośrodku lasu.
- Rozpal ognisko! – rzucił chłopakowi.
- Ale tu nie ma chrustu… - ociągał się mały.
- To idź nazbieraj w lesie!
Wyrostek ruszył niechętnie, walcząc z lenistwem, które zniechęcało go do wszelkich zajęć fizycznych.
Tymczasem wojownik zsiadł z konia, a wodze przywiązał do gałęzi drzewa. Do drugiej przyczepił koniec sznura z amuletami, krępującego ręce czarodzieja.
- Król ucieszy się na twój widok!
- Obawiam się, że nie odwzajemnię jego gorących uczuć.
- Śmiej się, póki możesz. Jak wpadniesz w jego łapy, to już z nich nie uciekniesz!
- A więc z twoich łap mam taką szansę?
- Milcz! Król Varnas bardzo cię nie lubi, a ty już dobrze wiesz, za co.
- Bo nie udzieliłem mu wsparcia, kiedy chciał najechać ziemie lorda vaBaaga. Nie miał do nich żadnych praw i słusznie przegrał.
- To już nie twoja sprawa – miał, czy nie. Król poniósł klęskę i wściekł się na ciebie.
- Postąpiłem słusznie. To on złamał prawo.
- A król wyznaczył nagrodę za twoją głowę. –ciągnął dalej Franad. - Wielu cię szukało, ale po roku dali spokój. Ale mi się poszczęściło i to po trzech latach poszukiwań!
- Szkoda, ze tylko trzech.
- Co?
- Nico!
- Poczekaj, czarodzieju! Ja cię zabić nie mogę, ale pachołki Varnasa już się z tobą dobrze zabawią!
- Poczekamy, zobaczymy…
- Mam te gałęzie! – chłopak wyłonił się z lasu z naręczem chrustu.
- To rozpal ognisko!
- Ee… ale jak?
- Co?
- Nico! – mruknął wyrostek cicho pod nosem. A głośno spytał – Jak to zrobić?
- Toś ty nigdy ogniska nie rozpalał? Ułóż te gałęzie na jedną kupę! – rozkazał wojownik. – Co ty za głupek, smarkaczu?
- Były sługa świątynny, do usług – uśmiechnął się tamten głupkowato. – Mogę ci pisać i czytać listy w razie potrzeby, mój panie.
- A na co mi twoje pisanie i czytanie? – warknął Franad, bo sam był niepiśmienny i nie lubił, kiedy mu to wytykano. – Składaj no mi te gałęzie! Zanim skończę sikać, ognisko ma być! Głodnym bardzo!
Podszedł do małego krzaka i zaczął rozpinać pasek spodni, kątem oka obserwując więźnia. Czarodziej patrzył tak, jakby chciał go przewiercić wzrokiem. Łowca głów poczuł, że nie może tak, na jego oczach.
- Ty, mały! Pilnuj więźnia! Ino dobrze, bo jak nie, to mieczem posiekam!
Odszedł kilka kroków i odwrócił się tyłem. W chwili, gdy już rozpiął pasek, chłopak zakradł się do niego z największą i najgrubszą gałęzią, jaką zdołał unieść, i rąbnął go w sam środek potylicy. Franad zatoczył się i zwalił na ziemię bez przytomności, a dzieciak aż krzyknął z radości.
Zaraz też odwrócił się i pobiegł do czarodzieja. Jakie było jego zdziwienia, gdy zobaczył, że ręce Medlinga są wolne.
- Gdzieżeś się podziewał tak długo?
- Ja? Ja… zaspałem, mistrzu… jak się wydostałeś z więzów? – zmienił szybko temat.
- Rozwiązałem sznur jeszcze zanim z miasteczka wyszliśmy. A ty znowu zaspałeś! – skarcił go. – Oj, Brendalu, co z ciebie wyrośnie?
- Przepraszam, mistrzu. To już się więcej nie powtórzy… a co z nim? – wskazał na leżącego w krzakach wojownika.
- Zaczarowałem go tak, że nie będzie nic pamiętać. Jak się obudzi, to będzie go boleć głowa i pomyśli, że się upił. Chodźmy już, zanim to nastąpi!
Chłopak ruszy do miasta, idąc za swoim nauczycielem.
- Mistrzu, mogę cię o coś spytać?
- Tak.
- Dlaczego nie uciekłeś od razu, jak tylko rozwiązałeś sznur?
Medling przystanął na chwilę i odwrócił się.
- Pomyśl sam, dlaczego…
- Hm, czekałeś na mnie i na to, co zrobię?
- Tak, chłopcze – odpowiedział mistrz. – I dobrze się spisałeś. Ale za nazwanie mnie „starym prykiem” masz karę - dwa tygodnie czyszczenia wszystkich preparatów i zbierania chrustu w lesie!
- Nie!..
- No już, idziemy! Nie ociągaj się!
Czarodziej odwrócił się do niego plecami i uśmiechnął. Nie będzie mu mówić, że to jego czary powaliły tego draba, a nie ta licha gałąź. Niech dalej myśli, że pokonał Franada. Brendal może i jest trochę leniwy, ale to zdolny chłopak.

garetkos : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz